środa, 17 października 2012

"To były piękne dni" - Halina Kunicka

Nie wiem jak bym dokończyła ten list z poprzedniego posta - ale wiem że wtedy miałam dużo jeszcze do napisania... szkoda że wtedy tego nie zrobiłam - bo to inne emocje. Teraz mogę opisać to co pamiętam. Wiem iż przed samym wejściem na nagranie podeszła do mnie jeszcze pani z komisji i poklepała po ramieniu i powiedziała - będzie dobrze! Nie denerwuj się! To była ówczesna pani psycholog, wtedy jeszcze nie znana szerszej publiczności ale w tej chwili rozpoznawana przez większość telemaniaków - Pani Dorota Zawadzka słynna "Super - Niania". To ona była pierwszą osobą, która mnie zauważyła podczas eliminacji i zainteresował się moją historią. Gdy zmieniła posadę "Pani psycholog" W Jaka To Melodia na "Super - Nianię"- ja musiałam walczyć o ponowne zaistnienie w programie - ale o tym potem...
Z Panem który był w komisji rekrutacyjnej do programu.
Teraz jeden głęboki oddech i wchodzimy z mężem przez te drzwi do studia... a tu kolejne drzwi...nogi trzęsą się jak z galarety... otwieramy ciężkie  mosiężne" drzwi i naszym oczom ukazuje się piękne... o nie! wcale nie takie piękne... raczej szare i smutne studio melodyjne...niewielkie pomieszczenie... trochę przypominające stodołę... dziwnie bo tak ciemno i głucho... po prawej stronie widzimy niby lekko oświetlona scenę a po lewej krzesełka w ciemności... kierujemy się do krzesełek, bo widzimy siedzące tam osoby towarzyszące innych uczestników...już mnie wywołują, daje tylko małego buziaka mężowi i lecę chociaż czuje jak bym miała zaraz zemdleć a pikawka podchodzi do gardła - chyba nie dam rady!!! Patrzę na swój cel- pulpit- Boże jak do niego daleko a nogi odmawiają posłuszeństwa - aby dojść i jakoś tam stanąć - w gardle sucho jak na Saharze - próbuję przełknąć ślinę. Kolega i koleżanka mnie wyprzedzają - dla mnie zostaje stanowisko nr 3 brzegowe - no i dobrze krótsza droga do ucieczki. Stoję za pulpitem, światło razi prosto w twarz a jedno co próbuje zrobić to odnaleźć w ciemności sylwetkę męża - słabo widoczna i oddalona jego postać siedzi na krzesłach w otchłani - czuje jak dostaje zawrotów - normalnie nie wierze, że tu stoję, trzymam się jedną ręka pulpitu drugą głowy. Słysze głos z góry
 - pani na stanowisku nr 3 dobrze się czuję??? nie skojarzyła, że to o mnie może chodzić...ale słyszeć ponowny głos z góry
- może wody?
Słysze wody, wody, wody i w końcu odpowiadam - tak, - bo nic więcej nie mogę powiedzieć. Jednak woda nie przychodzi tylko pani z komisji woła mnie abym przyszła się napić - masakra znowu muszę zejść i wejść - to trwa wieczność! Napiłam się ale w głowie mam tylko jedną myśl - jak stąd uciec! może zemdleje to mnie wyniosą i tyle będzie z moje występu. Co ja wymyśliłam, po co mi te nerwy. to trzeba być chyba nienormalnym fundować sobie taki zastrzyk adrenaliny!!! Wracam wbrew sobie za pulpit. Poznana przed wejściem przeciwniczka pociesza mnie - będzie dobrze nie stresuj się! Na korytarzu gdy opowiadałam jej, że nigdy więcej tu nie przyjadę, bo ten stres jest przekraczający wszelkie granice moich wyobrażeń na temat stresu, odpowiedziała mi ze śmiechem - przejdzie ci i to szybko! I wrócisz tu nie raz i nie dwa. To jak narkotyk! Zobaczysz - ja tez tak mówiłam i jestem tu już (nie pamiętam jaką liczbę podała ale chyba dość dużą, bo moje oczy zrobiły się ogromne). Stojąc już przy pulpicie myślałam sobie, że dobrze iż gram z tak sympatyczną osobą jaką okazała się być Joasia... O rany zaraz się zacznie - obym wcisnęła chociaż jedną piosenkę a będę najszczęśliwsza osobą pod słońcem potem mogę jechać do domu!!!
Słyszymy instrukcje - kto do jakiej kamery ma się przywitać. Zaczyna się piosenka na telebimie przed nami - "chałupy welcome to" - Zbigniewa Wodeckiego ale śpiewana przez Roberta Janowskiego - gdy piosenka się kończy - stojący poza sceną Pan Robert wskakuje na scenę i udaję iż właśnie zawstydził się dziewczyn tańczących w płaszczach które pokazały swoje wdzięki pod płaszczami. Strasznie śmiesznie to wygląda - że teledysk leci na pulpicie a Robert stoi obok i popija wodę a potem wskakuje na scenę jak by właśnie skończył śpiewać. Wita uczestników - ja witam się "dziwnym" pomachaniem, które umówiłam wcześniej z młodszymi siostrami i kuzynkami - taka wygięta dłoń do tyłu to miał być znak, że ich pozdrawiam, bo wiedziałam, że nie będę w stanie nikogo inaczej pozdrowić - i tak się dziwie, że pamiętałam o tej "rączce". Zgłaszam się do wyboru hasła - puszczają - kurcze! znam piosenkę i jej tytuł ale nie wciskam bo boje się że to nie to a jeśli nawet to, to pewnie zaraz coś przekręcę po angielski i wyjdzie z tego kicha!
Nie wiem czy jest sens opisywania całego przebiegu programu - może lepiej sobie to zobaczcie:

Gdy odgadłam pierwszą nutkę, byłam w niebo wzięta i tylko machałam do męża że jestem zadowolona a gdy uzbierałam 700 zł to już wiedziałam, że zwróciły mi się wszystkie koszty przyjazdu tu jak również eliminacji i to mi w pełni wystarczyło - trzecia runda to wiedziałam, że będzie porażka. Zresztą rano gdy wyjeżdżaliśmy z domu i tata życzył mi powodzenia to tylko mu powiedziałam, że myślę że w dwóch pierwszych rundach to sobie poradzę ale w trzeciej już nie! - po melodii umiem sporo ale po hasłach nic mi nie wchodzi - żadne hasło nie kojarzy mi się z tytułami piosenek. No i tak było. Chociaż Pink Floyd skojarzył mi się z piosenką ale jak się okazało nie o ten tytuł chodziło - gdybym może słuchała podpowiedzi... he, he, he - właśnie! Ja już oczami wyobraźni byłam poza studiem, już jechałam do domu! W ogóle nie słuchałam co mówi prowadzący - chciałam tylko żeby jak najszybciej był koniec. Gdy skończyły się dwie pierwsze rundy i miał się zacząć to najgorsza trzecia - to powiedziałam głośno
- Ja już mogę jechać do domu! Mi już wystarczy!
O to, że odpuściłam duży żal potem maił do mnie Pan Robert. Nawet bym się nie spodziewała, że nawet jemu może zależeć aby zawodnicy tam wygrywali. Poświęcił mi nawet dość długa chwilę po nagraniu.
Dostałam autograf w swoim pamiętniku,
Z Panem Robertem Janowskim prowadzącym program "Jaka To Melodia" - po nagraniu mojego pierwszego odcinka 22.04.2006r - Mój debiut
 zrobiłam sobie z Nim wymarzone zdjęcie - dla mnie było to jak bajka. Spełnione marzenia ubrane w rzeczywistość w którą nadal nie mogę uwierzyć! Czułam się jak na haju. Pan Robert bardzo niezadowolonym głosem karci moje poczynania!
- Oj Donatka, nie potrzebnie odpuściłaś tą trzecią rundę! Miałaś szanse! tu się gra o prawdziwe pieniądze a ty tak łatwo z nich zrezygnowałaś!
Ja odpowiadałam tylko - tak wiem, ale co tam starczy to co mam, ja i tak przyjechałam tu już tylko po przygodę i po to aby Pana spotkać! Nic więcej mi nie trzeba!
Ja tak naprawdę czułam. byłam tak podekscytowana, tak szczęśliwa że nigdy w życiu nie była jeszcze tak szczęśliwa. mogła bym fruwać ze szczęścia!
Z mężem Pawłem na senie "Jaka TO Melodia" - 22.04.2006r.
 Żal było wychodzić z budynku TV ale już nie mogłam się doczekać pochwalenia się czekającym na parkingu Sylwkowi i "Kaśce - moją magiczną wygrana "700" zł które były dla mnie wartością nie do przecenienia - myślałam, że jak już je dostane to włożę chyba w ramkę na pamiątkę!!! Gdy ruszyliśmy w drogę powrotną to trochę objazdy pokomplikowały nam wyjazd i poprowadziły w prost pod stadion ukochanej drużyny Pawła - Legię Warszawa - mało tego właśnie za godzinkę miał się tam odbyć mecz. Normalnie to się nazywa szczęście - a Paweł tak przeżywał, że nie może go zobaczyć w TV a tu proszę zobaczy go na żywo. O ile będą jeszcze bilety! bilety były - tylko Sylwek nie chciał iść bo Kaśka sobie wkręciła, że boi się burd kiboli - ale my nie odpuściliśmy! Poszliśmy na meczyk i na piękny stadion - strasznie nam się podobało! To już druga bajka w ciągu jednego dnia! W podróży powrotnej, za Warszawa zatrzymała nas policja na rutynowa kontrolę. Od lat nie byliśmy nigdy zatrzymywani, a ty proszę. Panowie policjanci byli bardzo mili. Po rejestracjach poznali, że nie jesteśmy "tutejsi" - zaczęli oglądać samochód - słaby bieżnik na oponach... a skąd jedziecie? - na takie pytanie czekałam! Podbiegłam do bagażnika i nie myśląc o tym, że to mogłoby być potraktowane jak łapówka - proponuje poczęstunek czekoladkami z "Jakiej To Melodii" - opowiadam jak tam było fantastycznie. Pytają ja poszło - a ja nie zdradzam tylko zapraszam przed TV i podaje datę kiedy mogą to obejrzeć - więc jedno co wpisali w swój notatnik to właśnie datę emisji mojego programu 13. czerwiec 2006r. - pogratulowali! Czekoladkami się nie poczęstowali ale już nic nie przeglądali w naszym samochodzie tylko pożyczyli nam szerokiej drogi bo pewnie Pani jest zmęczona po takich przeżyciach! Pani, czyli ja była pod wpływem takich emocji, że o zmęczeni nie było mowy. Około północy dojechaliśmy do naszej wioseczki ale pojechaliśmy prosto do pobliskiej dyskoteki w miejscowości Obrzynowo gdzie bawił się właśnie mój brat Artur! Skakałam z radości do piątej rano! Ciągle byłam w szoku! I gdyby nie kuferek w bagażniku to chyba już bym nie mogła uwierzyć, że to zdarzyło się naprawdę! Zjedliśmy z dwie bombonierki na dyskotece! Reszta musiała zostać na poczęstunek reszty rodziny! Nie mogłam spać więc o 7 rano już chwaliłam się rodzicom i opowiadałam jak nakręcona, jak było na nagraniu! Mogłam o tym mówić i mówić. Wszystko powtórzyłam młodszym siostrzyczką Natalii i Marcelince. Gdy tylko zrobiła się odpowiednia pora - czyli około 9- tej rano w niedzielę - już z kuferkiem byłam częstować teściów i od nowa opowiadanko. O 11 - pojechałam do dwóch cioć z rodzinami (sióstr mojego taty) i do kuzynek i kuzynów poczęstować "Czekoladkami malodyjnymi" - oczywiście buzia mi się nie zamykała! Na koniec około 13 pojechałam do wujka Grześka i Irka - nikt prócz rodziców nie wiedział wcześniej że jadę na nagranie - więc teraz niespodzianka była naprawdę dość duża!
O 15 wylądowałam z powrotem w domu i dopiero zaczęłam odczuwać opadanie emocji i lekkie zmęczenie! Lecz z tymi emocjami nie rozstałam się do dnia emisji programu. To były piękne dni!!!

"To były piękne dni" - Halina Kunicka
Nie wiesz nawet ile ci zawdzięczam,
Byłam sama - jak ty byłeś sam,
Nie umiałabym odszukać szczęścia,
A ty sprawiłeś,że smak jego znam...


To były piękne dni,
Po prostu piękne dni,
Nie zna już dziś kalendarz takich dat.
Wtedy uczyłeś mnie,
Wymawiać imię swe,
Wtedy rzuciłeś dla mnie cały świat.
La la la la la la la la la la la la
To były dni,
Niezapomniane dni.


Uczuć teraz czas już nie odmierza,
Miłość nie trwa - tak jak dawniej - wiek,
Kilku dniom swe szczęście się powierza,
One mogą nadać życiu sens...


To były piękne dni,
Po prostu piękne dni... Itd.


Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy,
Może w moich oczach będą łzy,
Bo nie łatwo żyć jest wspomnieniami,
Słowem " ja ",zastąpić słowo " my "...


To były piękne dni,
Po prostu piękne dni... Itd.

A gdy już była emisja, zamiast oglądać wspólnie ze wszystkimi to siedziałam na schodach prowadzących do górnej części mieszkania i tylko słuchałam a w momentach gdy ja zaczynałam mówić coś w programie, zatykałam szczelnie uszy aby tego nie słyszeć. To było dla mnie tak dziwne uczucie, że jestem w TV, iz nie potrafiłam popatrzeć na telewizor a o słuchaniu siebie też nie było mowy. Oczywiście program nagrywał się na vhs i zraz po programie obejrzałam go z kasety - tyle że musiało się to odbyć w samotności. Na telefon co chwila przychodziły sms- y z informacjami np:
- oglądam Cie w melodii!
- ale miałaś fajnie, bo widziałaś Dodę na żywo!
- fajnie wyglądasz w TV!
Doda faktycznie grała na koniec programu - tyle że zawodnicy widzą to tylko na telebimie - co właściwie nie ma dla nas większego znaczenia, bo tam i tak jest tyle stresu i emocji, że spotykanie jeszcze jakiś gwiazd nie jest nam konieczne! Zresztą dla mnie osobiście największa gwiazdą i tak był Robert Janowski i to głównie z jego powodu tam się zjawiałam!
Kasetę oglądam z 5 razy pod rząd!
- Boże jak ja beznadziejnie się tam wypowiadam, jakie stroje niekontrolowane miny, jak ja podaje tytuły po angielski!
Nie wiem czy się śmiać czy płakać! Masakra - ja chyba z domu na ulicy się nie pokaże! Dzień emisji nie był wcale już taki wesoły jak dzień nagrania! Dobrze, że jednak opinie były pozytywne a wszyscy którzy mnie oglądali, bardzo mi gratulowali występu! Nie wiem czy szczerze czy nie ale miło było słyszeć pochwały i gratulacje! Podobno w całej naszej wioseczce rozdzwoniły się telefony i pocztą pantoflową rozniosło się migiem że właśnie występuję w "Jaka To Melodia". Bo osobiście nikomu z poza rodziny nie chwaliłam się moimi poczynaniami, ale w dobie telefonii komórkowej, wieści rozniosły się lotem ptaka. Potem kogo nie spotkałam na ulicy, w sklepie czy gdziekolwiek to przeważnie opowiadał mi jak szybko i do kogo dzwonił aby powiedzieć, że "Donata jest w melodii". Dzwonili nawet do ludzi którzy mnie nie znali ale chcieli się pochwalić, że ktoś z naszej małej wsi jest właśnie w telewizji. To było coś co mnie cieszyło, że Pan Robert przedstawił mnie i powiedział, iż przyjechałam z miejscowości Lubnowy... mieszkałam już w tedy w Gdańsku, ale bardzo chciałam abym była kojarzone z moja ukochaną wsią a nie z wielkim miastem w którym mieszkam bo muszę a nie dlatego że chcę!
Wiecie - właśnie obejrzałam sobie cały ten odcinek i to same uczucia nadal mi towarzyszą i nadal nie mogę siebie słuchać! Chociaż mam ogromny sentyment do tego "mojego pierwszego razu w melodii" to jednak denerwuje mnie oglądanie tego odcinka, chociaż z drugiej strony fajnie na siebie popatrzyć w wersji minus 15 kg - i pomyśleć, że już wtedy uważałam, że jestem gruba, więc co mam powiedzieć teraz! He, he!!! Ale jak to mówią "telewizja pogrubia"!


niedziela, 7 października 2012

"Stepowanie kota w mroku" - Kobranocka



Dziś zacytuje Wam list który napisałam po udanych eliminacjach w Warszawie w 2006 roku i pierwszym moim występie w "Jakiej To Melodii". Listu tego nigdy nie dokończyłam i nie wysłałam nikomu związanemu z Melodiom ale wciąż jego teks znajduje się w niezmienionym  stanie w moim komputerze i lubię go czytać choć są tam opisane nie tylko łatwe i miłe chwile - ale życie już takie jest zmienne i zaskakujące!

"Szanowni Państwo!

                   Właściwie nie wiem do kogo skierować ten list. Może do Państwa z komisji rekrutacyjnej, może do producentów programu, może do …? Naprawdę nie wiem. A może do wszystkich tych którzy w jakikolwiek sposób przyczyniają się do istnienia tak ( i tu bez wazeliny) pięknego, pod każdym względem programu „Jaka To Melodia”!
                   Była bym szczęśliwa jak by ktokolwiek przeczytał niniejszy list. Postanowiłam go napisać bo mam Wam tak wiele do opowiedzenia, a na eliminacjach jest tak mało czasu, a jeszcze mniej jest go na nagraniach!
                  Chciałam Wam serdecznie podziękować za możliwość uczestniczenia, już prawie rok temu w Waszym programie! Myślę, że Wy robiąc ten program nie macie  zielonego pojęcia jak wiele dobrego robicie! Jak zmieniacie ludzkie losy uczestników wybieranych do programu. Jakie towarzyszą nam ”wybrańcom” (bo tak na pewno wielu z nas się czuje, a na pewno ja!) uczucia. Uczucia, które właściwie są nie do opisania, ale ja chciała bym chodź trochę, swoje Wam przybliżyć. Mam nadzieje, że ten list nie zdyskredytuje mnie Waszych oczach!
                Gdy w kwietniu (chyba 10. kwiecień 2006)  2006r postanowiłam wybrać się na eliminacje do Warszawy, po raz drugi po porażce w Poznaniu w 2001r, żywiłam tyko nadzieje że może tym razem się uda. Strasznie się bałam! Tyko mąż i siostra podtrzymywali mnie na duchu. Słuchałam opowieści ludzi, którzy już kiedyś wystąpili, przyglądałam im się jak by byli jakimś cudem i myślałam – Ci to mieli szczęście! A mi pewnie znowu się nie uda! Nie umiem nawet angielskiego, jak ja napisze te tytuły! Siedziałam cichutko w koncie, wypełniałam ankietę w której wspomniałam o tym, że udało mi się napisać pamiętnik gdy byłam na bezrobociu, który został (co było dla mnie wielkim zaskoczeniem) wydany w III tomie razem z innymi pracami, w którym opisałam moje nieudane eliminacje w Poznaniu podziękowałam „Melodii”  za pomoc w ciężkich chwilach mojego życia. Gdy przyszła moja kolej na wejście, okazało się, że Panie i Pan (bo był jeden, młody, przystojny rodzynek) bardzo zainteresowali się moim pamiętnikiem. Nakazano mi go przynieść. Strasznie się wstydziłam, że będziecie go czytać (wydaje mi się zbyt prywatny, na pewno napisała bym go inaczej gdybym wzięła pod uwagę że może zostać kiedykolwiek wydany), ale cóż, stało się, i nic już tego nie zmieni! Czekałam na korytarzu, aż trochę go poczytacie. Byłam sparaliżowana! W końcu, znowu moja kolej, zostałam sama z Wami. Usiadłam usłyszałam, że pamiętnik się podoba, że mam wymyślić w domu co powiem ładnego Robertowi w programie na temat niniejszego programu, i kiedy wolę przyjechać na nagranie programu  w sobotę czy w niedziele za 2 tyg. Nie bardzo rozumiałam potoku tych słów, czułam że oczy robią mi się coraz większe i większe ze zdziwienia. Myśli kłębiły się w mojej głowie – to nie możliwe dostałam się, nie to nie możliwe. W końcu spytałam głośno – Czy to znaczy, że ja na żywo zobaczę Pana Roberta? Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą pytałam dalej – Czy naprawdę? Znowu usłyszałam TAK, nie wytrzymałam, buchnęłam płaczem! Zapewniam Was, że były to łzy szczęścia! Zaraz otrzymałam od Was chusteczki, widziałam że moja reakcja dokleiła Wam uśmiech na ustach, ale w ogóle się tym już wtedy nie przejmowałam. Byłam taka szczęśliwa. Nawet tera pisząc to, przywołując wspomnienia, na policzkach mam wypieki a łezka też mi się kręci w oku! Wtedy wybiegłam od Was jak na skrzydłach, wybiegając na parking przed budynkiem TV machałam swoim pamiętnikiem, pędziłam do samochodu w którym czekał mój mąż Paweł, siostra Marcelina .
- Słuchajcie dostałam się, naprawdę dostałam się!!!
Nie wierzyli, bardzo długo nie wierzyli. Gdy w końcu wyjaśniłam, udowodniłam karteczką datą i godzina mojego nagrania mąż powiedział tylko tyle
– Ale jaja, moja żona będzie w telewizji!!!
                     2 tygodnie dzielące mnie od nagrania wspominam jak sen, przyznam że trochę koszmarny ale z perspektywy czasu, wiem , że takie koszmary chciałam bym przeżywać dużo częściej! Prawie wcale nie spałam, ciągle słuchałam melodii z nagranych wcześniej kaset video, nikt nie mógł się ze mną dogadać. Gdy nieraz z wyczerpania udało mi się już usnąć śniła mi się tyko melodia, eliminacje. Po kilku dniach to już nie wiedziałam czy to wydarzyło się naprawdę i zaczęłam strasznie się bać że to moje nagranie w ogóle się nie odbędzie, a jeśli się odbędzie to dam ze strachu takiej plamy, że będę wstydziła się wrócić do rodzinnej wsi!
                Teraz napisze Wam coś strasznego, wprost makabrycznego co przytrafiło mi się w piątkowe popołudnie dzień przed nagraniem 21.04.2006r. o godzinie chyba punkt 15. Przyjechałam  z bratem Arturem do Iławy, chciałam kupić sobie nowe spodnie na występ. O 15 tej mieliśmy odebrać mojego męża z pracy a jego zakład znajdował się zaraz za przejazdem kolejowym. Niestety szlabany zamknęły nam się przed samą maską naszego samochodu. Za chwile miał przejechać expres. Obserwowałam nadchodzących ludzi, niecierpliwych, spieszących się, jak to zwykle. Ale moją szczególną uwagę przykuł pewien pan, który stał na drodze po lewej stronie naszego samochodu. Wszyscy ludzie stali na chodniku, on jako jedyny na drodze. Był niewysoki, bardzo szczupły ubrany w jakiś taki dziwny dresik. Właściwie nie wiem dlaczego mu się przyglądałam. Pewnie ze względu na ten nietypowy ubiór ale też zachowanie. Był zgarbiony, chodź wcale nie taki stary, dreptał nerwowo koło szlabanu, co chwile wyglądał czy nadjeżdża już pociąg (ale w sumie tak robiła większość). My siedzieliśmy w samochodzie w którym grało radio, nie byliśmy w stanie usłyszeć że pociąg już nadjeżdża a nie było go jeszcze widać. Nagle ten „dziwny” pan schylił się i przeszedł pod szlabanem, zaczął truchtać coraz szybciej w miejscu jak by przygotowywał się do biegu. Myślę sobie – pewnie mu się spieszy i chce przejść a pociągu nigdzie nie widać, bo jak zwykle dużo za szybko zamknęli szlaban. Zakłada na głowę kaptur, wbiega na tory, na środku rozkłada ręce, w tym momencie (nie mogę nawet tego napisać, to jest straszne, mam nerwowe drgawki , boję się jak by to miało zdarzyć się jeszcze raz!) a więc w tym momencie moim oczom ukazuje się wyjeżdżający zza zakrętu pociąg. Mam świadomość że ten człowiek nie zdąży stamtąd uciec (i chyba nie chce) i zaraz stanie się nieszczęście i w czasie zderzenia pędzącego pociągu z tym biedakiem, zasłaniam oczy rękoma jednocześnie krzycząc (tu użyje niecenzuralnych słów) – Kurwa, co on robi!!! W tym momencie dopiero, mój brat podniósł głowę i (jak później opowiadał) widział już tego człowieka pod, właściwie jego nogi pod pociągiem i widział jak te nogi odleciały na bok! Coś okropnego! Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przyjechała karetka i sanitariusz zapytali się właśnie mnie (bo stałam zaryczana na chodniku, nie mogliśmy przejechać szlabany były cały czas zamknięte) – Gdzie ten potrącony człowiek? Podobno odbiło go gdzieś na bok? Ja wywaliłam na nich gały i parsknęłam szyderczym śmiechem – Kto wam tak powiedział, jak coś odleciało na bok to na pewno nie był to cały człowiek. Te walizki już do niczego wam się nie przydadzą, nie macie już po co się spieszyć bo po tym biedaku już tam na pewno nie wiele zostało!- A Pani widziała ten wypadek! – Niestety tak! Poszli w skazanym przeze mnie kierunku. Ja wsiadłam do samochodu otworzyli dla karetki szlabany, my też się wcisneliśmi. W trakcie opowiadam bratu rozmowę z sanitariuszami i przez sekundę odżywa w nas nadzieja, że może faktycznie tylko go potrącił, może leży tyko poturbowany gdzieś na boku. Chcieliśmy jak nigdy w życiu żeby to co widzieliśmy nie było prawdą! Żeby ten facet to przeżył! Niestety wszystkie nadzieje prysły jak bańka mydlana gdy zobaczyliśmy jak policja chodzi po torach z czarnym workiem! Znowu psycha mi siadła, przeklinałam tą chwilę i chciałam tylko żeby mąż wyszedł jak najprędzej z pracy i jechać jak najdalej z tego miejsca! Dopiero po drodze do domu uświadomiłam sobie, że nie kupiłam spodni i że jutro mam nagranie! Jak po takim czymś wziąć się w garść! Mówię do męża, że chyba nie pojadę nie dam rady! Spodnie jednak kupiłam w Suszu ale z decyzją czy jadę czy nie czekałam do ostatniej chwili! Miałam wiele za i przeciw! W końcu to moje największe marzenie i ma z tego zrezygnować ale jak się skupić kiedy przed oczyma mam tylko tamtego człowieka i całe te zdarzenie! Nie mogę być tak nieodpowiedzialna bo pewnie to że się tam nie wstawię zdezorganizuje Wam pracę. Targały mną prze różniste uczucia, w takim stanie to chyba nie byłam jeszcze nigdy! Nie spałam całą noc, odsłuchiwałam kasety video z „Melodią”. 
Pojechaliśmy samochodem (22.04.2006. sobota) a  w porannych wiadomościach w radiu Zet usłyszeliśmy o pożarze w Iławskim oddziale psychiatrycznym, który miał miejsce wczoraj i chociaż o samobójcy nic nie mówili to jednak od razu wiedziałam że to musi się jakoś łączyć!
Droga nie była łatwa. Cały czas byłam sparaliżowana. Kręgosłup już bolał mnie z bólu. W trasę zabraliśmy ze sobą brata mojego męża Sylwka i jego dziewczynę Kasię, chociaż wiedzieliśmy że i tak nie będą mogli wejść nawet do budynku TV.
Dobra trzeba się wziąć w garść! Jesteśmy przed budynkiem TV POLSKIEJ! Nogi jak z waty! Ale cóż trzeba iść! Mnóstwo ludzi, jest znajoma twarz, pan który był w komisji. Zaprowadził mnie do przebieralni, gdzie zostawiłam swoje rzeczy. Mieliśmy jeszcze trochę czasu więc czekałam z mężem przed studiem na kanapie. Nie mogłam uwierzyć, że tu jestem! Stres był okropny! Serce to myślałam że mi wyskoczy z piersi. Nic nie wiem… kiedy wejdę i co dalej… Nie chciałam pytać, bo wszyscy o coś pytali więc nie chciałam wprowadzać jeszcze więcej chaosu zresztą pan powiedział „ Na wszystko przyjdzie czas i pora proszę czekać na swoją kolej” Więc czekałam i słuchałam co mówią inni! W końcu dostałam karteczkę do wypełnienia z kątem bankowym, a że wszystkie dane były w torbie w przebieralni to poszłam tam z mężem, siedziała tam już jakaś dziewczyna wypełniała to samo co ja zapoznałyśmy się ale nie bardzo garnęła się do rozmowy myślę sobie - pewnie wstydliwa. Mąż wyją mi dokumenty bo ja to nic nie byłam w stanie znaleźć, wypełnialiśmy w tym momencie weszła z kuferkiem Agnieszka. Poznałyśmy się na eliminacjach, byłyśmy w jednej dziesiątce. Coś fantastycznego zobaczyć kuferek z „Melodii”. Opowiadała że udało jej się dotrzeć do finału ale go niestety nie wygrała! Nagle ściągnęła bluzkę i przebrała na inną a tam przecież był mój mąż, który całą tą sytuacją czuł się nieco zażenowany. A ona nic, zero reakcji to są takie emocje, że nie zwraca się uwagi na szczegóły, spytała tyko czy ta bluzka pasuje? Mój mąż natychmiast wyszedł, w gruncie rzeczy to nasza wina bo była to damska przebieralnia, przeprosiłam Agnieszkę, ale ona naprawdę wcale się nie gniewała. Ja dokończyłam wypełnianie świstka i wyszłam zaraz za nim, gdy nagle na korytarzu, ku mojemu dużemu zaskoczeniu, ukazał się kto? No kto? ROBERT JANOWSKI!!! To naprawdę jak zjawa, jak bym ducha zobaczyła a przynajmniej istotę nadprzyrodzoną! Nie wiedziałam co zrobić. Nie chciałam żeby widział moją dziwną reakcje, stanęłam jak wryta, złapałam się ręką za serce i odskoczyłam w bok do pierwszego lepszego pomieszczenia, gdzie było dużo ciuchów i siedział jakiś pan. Domyśliłam się że to pewnie garderoba. Pan powiedział – słucham pani do którego odcinka! Ja na to – nie, nie, nie ja na razie nie! Ja po prostu chyba pana Roberta zobaczyłam i weszłam tu odetchnąć. Pan zaczął się śmiać. Wtedy wyszłam i poszłam na górę. A tam jeszcze większe zamieszenie i dużo więcej ludzi. Oddałam karteczkę z numerem konta. Usiadłam koło męża na kanapie, i mówię że widziałam Roberta i że omal nie zemdlałam, on że też widział i wyjaśnił mi że właśnie skończyło się nagranie jakiegoś odcinka, i że to chyba publiczność wyszła, że tak dużo ludzi jest. Siedzieliśmy oboje strasznie zestresowani i  szeptaliśmy że mamy już dość tego wszystkiego i nigdy więcej czegoś takiego już nie chcemy przeżywać aby tylko to jakoś przetrwać! Niektórzy zdawali się być całkowicie na luzie ale to chyba pozory. Wrócił Robert, usiadł przy stoliku tak, że był odwrócony do nas twarzą. Wtedy nic już do szczęścia mi nie brakowało oparłam głowę na ramieniu męża i zachłannie patrzyłam się na Pana Roberta, nie spuszczałam z niego oka nawet na sekundę! Chciałam się napatrzeć na całe swoje życie, bo może już nigdy nie będę miała takiej okazji! Pana Roberta uwielbiałam dużo przed powstaniem „Jakiej To Melodii”, jako nastolatka zakochałam się nie tak w nim samym jak w jego głosie i jego piosence „Mury Jerycha” nie mogłam uwierzyć że teraz go widzę na żywo! Widzę jak pali te śmieszne cienkie papieroski, jak się śmieje, jak rozmawia tak zwyczajnie tak normalnie tak jak zawsze sobie wyobrażałam. Jest tyko nieco niższy i drobniejszy niż wydaje się w telewizji. Miałam ochotę pstrykać mu zdjęcia chodź wiedziałam że nie wypada. Dziwiłam się wszystkim tym którzy nie zwracali na niego uwagi. A dla mnie on był cudem!
Myślę że bardzo się rozpisuję, nikt tego nie przeczyta a tu długo i jeszcze dłużej mógł by pisać. O ludziach tam poznanych, o tej atmosferze i w ogóle! "   

Zawsze uwielbiałam tę piosenkę choć jej tekst nie jest optymistyczny ale słucham ją od lat:
    
  "Stepowanie kota w mroku" - Kobranocka

wiem, ludzie się wieszają
rzucają się pod pociąg
świat stał się poligonem raju
gdzie strzela się dobrocią
hałasem w czoło się pukania
najgłębszą ciszę nam uśmiercą
a to jest odgłos włosów rwania
albo niemrawy przytup serca

Łagodny petting Twoich powiek

jak stepowanie kota w mroku
łagodny petting Twoich powiek
kroplami futra kapie spokój

szukasz po pustych swych kieszeniach

klepanie biedy tak podnieca
świat to klepisko pocieszenia
gdzie klepie się po plecach
tak trwamy jak na płótnach Goy`i
obłęd nas wybrał, nie my jego
nasz świat to wynik paranoi
a od niej nie ma nic piękniejszego

łagodny...


wiem, ludzie się wieszają

rzucają się pod pociąg
świat stał się poligonem raju
gdzie strzela się dobrocią

łagodny...