sobota, 18 listopada 2017

Yesterday - Wczoraj! The Beatles

Yesterday - The Beatles - Wczoraj
Zmieniła się data nagrania odcinka jubileuszowego z 10.09. na 08.09. czyli piątek, trochę pokrzyżował nam to plany, bo teraz to już niedziela jednak bardziej nam pasowała. Piątek to mąż musi brać wole (ja już nie pracuję więc pasuje mi wszystko), on nie wiadomo czy dostanie wolny dzień… trudno, może ze wspólnego weekendu nici i będę musiała jechać sama. Załatwiłam sobie już nawet dojazd z melodyjnym znajomym, który będzie też jechał na nagranie ze Słupska przez Gdańsk… ale wtedy dziwnie szybko mąż jednak załatwił sobie wolny piątek. Więc jedziemy jednak razem!!!

Hotel Novotel przy lotnisku zabukowany, chociaż jego wnętrze nie dorównuje Hotelowi Arłamów nawet do pięt – do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja!

Tylko jak w tej Warszawie dojechać do TV – autobusy, tramwaje, metro – jak tu się połapać gdzie co jedzie, jaki bilet kupić itp. Jakoś w Gdańsku łatwiej.

- chyba jednak pójdziemy na pieszo! Co to dla nas! Ostatnio 2-3 razy w tygodniu chodzimy gdzieś na spacery po 9-12 km – więc spoko! Dzięki temu od wiosny trochę kilo spadło ale wakacje były obfite w pyszne jedzonko w knajpach i hotelach hi, hi więc już prawie nie widać, że coś spadło!
Wyszykowałam się i ruszamy na spacer! Fajna ta Warszawa, hi,hi – idziemy ścieżką przy torach – jak na wsi! Że też skusiłam się od razu na wyższe buty – w połowie drogi już miałam odciski- przy TV kupiłam na stacji benzynowej plastry. Tylko teraz, do którego budynku należy wejść  Nowego, czy nadal starego? Nie byłam 5 lat, to wszystko mogło ulec zmianie. Skoro już jesteśmy od strony Nowego budynku, to zajdę zapytam:

- nie, to w budynku F

Ok. Poszliśmy. Fota przed starą TV
 i widzę już znajome twarze, gwiazd JTM w samochodach wjeżdżających w bramę TV. Dziś jednak wpuszczają na parking. To był jedyny problem jaki mnie nurtował, bo nie mogliśmy zabrać ze sobą osoby towarzyszącej (było nas za dużo), więc gdyby nie hotel to Paweł musiałby poczekać przed TV w samochodzie – tylko czy wiedziemy na parking? Okazało się, że to nie jest pewne, ale my i tak już auto mamy na parkingu przed hotelem – a sam Paweł nawet się ucieszył, że nie musi tam wchodzić i będzie mógł w hotelu meczyk jakiś oglądać. Był ze mną na wszystkich poprzednich 11- tu występach i dziwnie mi było nawet na publiczność wejść tam bez niego – ale rozumiałam powagę sytuacji! 60 zawodników plus 60 ich towarzyszy na jedno wejście do małej kawiarenki przed studiem – to jednak trochę za dużo! Więc buziak i on wraca do hotelu a ja idę do TV. Jednak mam trochę stresa. Stresa przed spotkaniem, tych wszystkich gwiazd JTM, którzy powygrywali dziesiątki finałów i po kilka samochodów nawet. Jakoś ze swoimi „sukcesami” i dawną nieobecnością w programie, czułam się nieswojo! Dobrze, że chociaż trochę udzielam się na forum Dyskusje- JTM na Facebooku, to może z tego chociaż mnie ktoś rozpozna.
Przywitania jak w rodzinie – już przed TV! Na pierwszy ogień poszedł długowłosy Leszek – ach, jak ja mu na wiosnę kibicowałam! Fantastyczny człowiek, wygrał zwykły finał i podziękował swojej zmarłej mamie, że to dzięki Niej tu jest! Piękny i wzruszający gest!!! Pamiętam go dokładnie!
W portierni też już kilku melodyjnych ludzi czeka- jednak nie każdy znajduje się na liście wejściowej i musi czekać na potwierdzenie czy może wejść. Ja mam to szczęście, że jestem na liście i wchodzę od razu. Ach te bramki- od lat te same. Ciary, aż mi przeszły, że znowu tu jestem! Czekam na kilku towarzyszy, żeby nie wchodzić sama, bo nie jestem pewna czy studio jest nadal tam gdzie było. Jest napis studio nr 5. Idę na górę, a tam już tłum…  Przytulania, buziaki jak u cioci na imieninach! Jednak wszyscy, wszystkich tu znają!!! Jest sympatycznie i miło. Już ze 3 razy kroś zadał mi pytanie

- dlaczego nie przyjeżdżasz?

Moja odpowiedź wciąż ta sama…

- nie mam czasu się uczyć!

- oooo a myślisz, że my mamy na to czas! Tu nikt się nie uczy!... i śmiech.

- taaaa… akurat, a potem wciska guzik i tak bez nauki po sekundzie strzela w każą piosenkę bez pudła. Zwłaszcza Ty Adam i Ty Wiesia Nasza Melodyjna Mamo (tak wszyscy na nią mówią)! Oj na wygrywali w tym programie. Proszę tu słynna Ola T.- też na jej odcinkach wzruszałam się do łez. Teraz mogę z nią porozmawiać i zrobić sobie fotę. Przemiła zawodniczka! Tam mój ulubieniec Tadek biega – to jest gwiazda reklamy i wszelkich innych teleturniejów. Przesympatyczny, otwarty i z dużym poczuciem humoru facet!!! Uwielbiam go też za to, że uwielbiamy razem podobną muzykę – starego dobrego rocka a zwłaszcza Róże Europy! Biega i robi sobie foty z ze wszystkimi. Może też się załapię. Zobaczymy! Stoimy tak z Olą T. oparte oparte o parapet na telewizyjnym korytarzu bo kawiarenka nie pomieściła nawet samych zawodników i taki fajny widok przed nami przez otwarte drzwi i szyby…

w kawiarence dzieciątka zawodników, wita się, rozmawia, śmieję się i wszyscy gdzieś idą i zmieniają swoje miejsca. Coś pięknego, widzieć ich wszystkich w jednym miejscu i na żywo.
Nagle przez korytarz idzie nasza Ola B. Psycholog melodyjna – odpowiedzialna właściwie za wszystko w tym programie, za dobór zawodników, za pomysły na odcinki i to ona kontaktuje się zawsze z nami zawodnikami, więc dla nas najważniejsza! Idzie podpierając się o kule, bo biedna złamała nogę a za nią równie słynny jej pies Rolek – wszyscy melodowicze go uwielbiają! Piesek zabrany przez Olę ze schroniska. Ola wita się ogólnie – a ja tak bardzo chciałabym ją uściskać po tylu latach… wiem, że nie wypada więc się powstrzymuję. Ola B. wskazuje ludzi, którzy maja iść do charakteryzatorni . Moja parapetowa towarzyszka Ola T. musi iść się umalować, bo będzie się wypowiadać do kamer… mnie ten zaszczyt nie dotyczy. Wypowiadać się ma około 10-ciu zawodników… oby nie ja!!! Tutaj sytuacja może się zmienić w każdej chwili więc trochę stracha nabrałam…bo jakoś po tylu latach przerwy, co ja bym miała im powiedzieć.

- Że uwielbiam ich, że zmienili moje życie, ale jednak nie chcę już tu przyjeżdżać bo nie mam czasu się uczyć!

W takim układzie ja ruszam pokręcić się po kawiarence i przywitać się z innymi. Tu siedzi Nasza Pani Tereska- trochę nieśmiało, ale jednak podchodzę zagadać. A tu- no proszę Piotrek G. – witamy się uściskami jak na naszym wspólnym niegdyś odcinku specjalnym, najlepszym i najweselszym odcinku jakim w życiu grałam! Dostałam, kilka ładnych komplementów poprzedzonych słowami

- nie, że kiedyś źle wyglądałaś… ale teraz … nie będę tu pisać co usłyszałam, hi, hi ale trochę się zarumieniłam. Dobrze, że mąż tego nie słyszy… hi, hi

Zaczynają zapraszać pierwsze 10 osób tych, którę  mają się wypowiadać do kamer.
Później reszta- ja się nie spieszę, bo i tak nie chcę siedzieć gdzies gdzie kamera będzie nas dobrze widzieć. Wchodzimy wszyscy na raz do studia. Piękne – pewnie nikt z tu obecnych nie przeżywa tego teraz tak jak ja, bo każdy z nich był tu kilka miesięcy temu… a ja mam motyle w brzuchu… wszyscy idą na te dobre miejsca za Robertem i po drugiej stronie a ja stoję jak wryta! W tym tłumie zauważa mnie Pan Robert – mi uśmiech nie schodzi z twarzy. Pan Robert z tyłu na scenie i wita się tak ogólnie machaniem ręką do wszystkich. Też mu macham ale stoję też z tyłu więc pewnie nie widzi… i… naglę słyszę

- O Donatka… chodź tu do mnie, kochana. Pan Robert rusza w moją strone a ja w jego.  Poznał mnie po tylu latach…już nic do szczęścia mi nie trzeba. Wyściskał mnie jak córkę i zadał pytanie.

- dlaczego już nie przyjeżdżasz do Nas? – nie czekał na odpowiedź… tylko powiedział jeszcze – no przyjedź, ja czekam!!!

Łezka w oku mi się zakręciła. To było mega przeżycie. W tym momencie siedząca niedaleko, odezwała się też nasz Ola B.

 – no właśnie, ja też o tym marzę!

Tym razem to już musiałam ją uściskać! No i mówię, że się zaraz rozpłaczę a ona, że spokojnie, że nie teraz- przyjedź i wtedy popłaczesz – hi, hi

- No ale właściwie dlaczego nie przyjeżdżasz? Co? Jako nauczycielowi to nie wypada Ci już zrobić błędu przed kamerami? Nie możesz popłakać, bo dzieci zobaczą, że pani jest miękka…

- nie to nie tak, ja naprawdę nie miałam czasu na naukę, a nie chcę już przyjeżdżać nieprzygotowana… może teraz, zobaczymy…

- trzymam Cię za słowo i marzę o tym.

W sumie myśląc nad słowami Oli – w końcu to psycholog i zna nasz od podszewki- to penie miała dużo racji, ale ja stanowczo wolałam swoją wersję – nie mam czasu się uczyć i tyle!!!

Zajęłam miejsce na fotelu, obok pięknych Pań zawodniczek – Beatki, którą uwielbiam z ekranu i Ani, którą zawsze też podziwiałam w TV, bo jest piękna i z dużą wiedzą.
Miałam też okazję z nią się mierzyć kilka lat temu i to nie był Nasz najbardziej sympatyczny odcinek. Obie chciałyśmy się wykosić nawzajem. Wiecie niby tylko zabawa ale … i właśnie teraz to wspominamy…
Pytam Ani czy będzie teraz na nagraniach, bo widziałam jej wpis zgłoszeniowy, ale nigdy nie wiem kto się dostanie do programu, bo jest setki chętnych.

-tak, dostałam się.

Ona jest jedną z tych graczy, która gra regularnie w programie co pół raku i prawie zawsze się dostaję i wiem, że wielu jej tego zazdrości, tylko nikt nie pochyli się nad tym, że ona też jest zawsze gdy jest potrzebna, że nie odmawia Oli pomocy gdy nagle zbraknie zawodnika na rezerwie i przyjeżdża i gra. Ma taką możliwość bo jest z Warszawy, ale to wcale nie jest takie proste, taki nagły start z marszu. Więc mówię do niej.

- Powiedz mi, jak Ty dajesz radę z tym stresem tak często tu występować.

-No jest coraz gorzej, przecież pamiętasz jak z Toba miałam grać, jak się zestresowałam, że wyjść nie chciałam…

Tak było! A dla mnie też nie było to wcale łatwe, bo nie mogłam zrozumieć jak ktoś może się bać ze mną grać, kiedy ja jestem taka słaba w te klocki. Nie mamy żadnego wpływu jak nas dobiorą do odcinka i gramy z tymi których nam przydzielą i trzeba się liczyć z tym, że może to być ktoś megamocny albo ktoś kto nam się tylko wydaje megamocnym. Można grać z kimś pozornie słabym i z nim przegrać, bo moim zdanie mimo wszystko stojąc za pulpitem jesteśmy równi, bo tam może się zdarzyć wszystko, wpadki i olśnienia a nawet cudy i nigdy nie wiesz jak to się skończy. Najważniejsze to wierzyć w siebie, że możemy pokonać każdego. Każdy oczywiście może nas pokonać ale nie możemy się poddawać ani też lekceważyć przeciwnika. Dziś wolę grać z kimś pozornie lepszym od siebie, bo jaka wtedy jest satysfakcja z wygranej. Ania była dla mnie taką lepszą zawodniczką, i też się wtedy jej bałam nie wiedząc do końca o tym, że to jednak Ona bała się grać ze mną.

- Pamiętasz jak Robert zapytał nas wtedy w trzeciej rundzie – po co tu przyjechałyśmy? A my nie potrafiłyśmy na to odpowiedzieć, a raczej nie chciałyśmy bo odpowiedź była zbyt oczywista i taka, jakiej sam nie chciałam usłyszeć – pieniądze! To był mój jedyny raz, kiedy pojechałam tam z nastawieniem po pieniądze i powiedziałam sobie od wtedy – nigdy więcej. Bo ja wole tu jeździć dla zabawy.
Rozumiałyśmy się już bez zbędnych słów. Wiadomo, że każdy z nas jedzie tu z nastawieniem, że może uda mu się wygrać te 10 tyś, ale jednak to jest szansa trochę mała więc nie można się nastawiać na taka zawziętą rywalizację, bo to tylko psuje wspomnienia z uczestnictwa a w pamięci i tak zostaną na zawsze tylko wspomnienia przeżytych emocji i chwil i wcale nie koniecznie wygrane kwoty. Wcale nie duże wygrane tylko zmieniają życie – 700 zł też miało mega wpływ na to co zrobiłam później. Pewnie, że fantastycznie jest wygrać 3 finały i jeszcze samochód w finale miesiąca albo potem finał kwartału i finał roku. Pozazdroszę takim zawodnikom i podziwiam ich, ale wiem że osiągnęli to ciężką pracą i wcale nie dążeniem do wygrania pieniędzy a raczej dążeniem do bycia najlepszym w te klocki. O właśnie, trzeba pragnąć posiąść wiedzę i spróbować ogrywać najlepszych a nie liczyć na to że trafią nam się słabsi zawodnicy i może fuksem ugramy coś. Determinacja i ciężka praca może nas doprowadzić do sukcesu (chociaż wcale nie musi), ale wtedy jest większa szansa. Ostatnio pokazała taką determinacje pewna zawodniczka o imieniu Kinga! Pięknie grała i była przygotowana – ale to są lata przygotowań. Ja cóż, odpuściłam od 5 lat… teraz już tego nie nadrobię tak szybko. Nawet pisałam z nią o tym. Ściskam kciuki z Kingę w finale kwartału i roku. Zasłużyła na wygraną, bo nie odpuściła chociaż wierzcie mi, to nie jest wcale łatwe uczyć się cały rok! To mega wysiłek, a do tego nie masz pewności czy w ogóle ci to wyjdzie przed kamerami.



Dobra, koniec rozmów. Obok siedzi też dwóch chłopaków – jeden z nich był zawodnikiem rezerwowy gdy 10 lat temu grałam i ugrałam 2 finały i liczył na to że w trzecim odcinku też wejdę do finału bo wtedy to on wchodził by jako nowy do kolejnego odcinka…ja jednak w trzecim opadłam już sił, adrenalina spadła po długiej przerwie obiadowej i nagranym międzyczasie odcinku specjalnym i nie weszła nawet do trzecie rundy… Nie dałam mu szansy startu w tym dniu, bo zawodniczka nas ogrywająca wchodzi wtedy na kolejny dzień do zawodników już przygotowanych do gry. Wiem, że to skomplikowane… po prostu każdy zawodnik może grać tylko maksymalnie 3 odcinki. Do kolejnego każdego odcinka jest przygotowanych po dwie osoby, które wejdą na pewno do gry z zawodnikiem który zostaje z poprzedniego odcinka. Jeśli jednak te zawodnik gra w finale trzeci raz to już nie może przejść do kolejnego odcinka i wtedy zawsze jest przed studiem zawodnik zwany „rezerwą”, który tam czeka od rana przez cały dzień, żeby móc wejść na nagranie jeśli przydarzy się taka okazja. Jemu się nie przydarzyła, niestety. Nie miał jednak do mnie żadnych pretensji. Takiemu zawodnikowi przysługuje gra w kolejnej sesji za miesiąc, już jako zwykły zaplanowany zawodnik. Fajnie było zobaczyć się kolejny raz.


Do kolegi bliżej mnie…poznaliśmy się na zlocie zawodników we wrześniu 2016r.
- kurczę sorry, ale masz tak fajne nazwisko, że pamiętam tylko to nazwisko a jak masz na imię?

- tak? Przecież to zwyczajne nazwisko.

- No, ale mi jakoś utkwiło w pamięci a imię nie?

- Grzegorz.

-Ojej, takie fajne imię, jedno z moich ulubionych imion!

- No a ty czemu nie przyjeżdżasz do programu…?

Który raz to już dziś słyszę? Hi, hi

- wiesz ja to chyba nie mam parcia na szkło.. (tu śmiech) jakoś nie mogłabym przyjeżdżać tu co pół roku i się stresować właściwie jako statysta, bo bez przygotowania to wiesz, że tu nie można ugrać. Być tylko po to żeby wiedzieć, że przegrasz bo nic nie umiesz to bez sensu…

- No tak masz rację. Trochę trzeba się pouczyć.

Pan odpowiadający za publiczność ucisza wszystkich, bo zaraz się zacznie… trzech zawodników stoi już za pulpitem.
Jak ja im współczuję, a jednocześnie się cieszę, że jestem tu z boku i mogę to obserwować. Gęba nie przestaje mi się uśmiechać. Włączają się światła i pierwsza próba – wstajemy i klaszczemy i bujamy się do piosenki która rozpoczyna program. Pięknie, rewelacyjnie i oszałamiająco… długo nagrywaliśmy ten odcinek chyba dobre 2 godziny… wypowiedzi tej dziesiątki trochę trwały… młodzi zawodnicy próbowali dać z siebie wszystko ale ciężko się gra gdy publiczność wie więcej niż oni. Ja nie wszystko wiedziałam, ale i tak mi ich szkoda było! Grało dwóch chłopaków i jedna dziewczyna nie pamiętam o jakim imieniu ale i tak wygrał „Łukasz albo Martyna”, hi, hi – taki żart bo Łukasz maiła nazwisko Martyna i śmiejmy się do tej pory, że nikt nie wie czy wygrał chłopak czy dziewczyna. W życiu tak nie trzymałam kciuków jak tutaj, za jego wygrany finał. Dostałam nawet małego stresu, bo niby wiem, że pewnie w takim specjalnym to będzie maiła łatwy finał to jednak tu nie ma łatwe-trudne, bo tu można wywalić się na najprostszej piosence (wiem coś o tym) i nic już tego potem nie cofnie, nie ma powtórek. Więc trzymałam te kciuki z całych sił!!!
Jest! Wygrał!
 A na koniec schodzimy wszyscy na scenę pogratulować młodemu!!! To jest jedyna chwila w której przez ułamek sekundy widać mnie w odcinku na tej scenie, ale tylko w zwiastunie zapowiadającym odcinek, bo w samym odcinku wycieli nawet i to…
Nie ważne, ważne, że była i uczestniczyłam w tej historycznej chwili.
 Koniec, kamery gasną, światła też, wszyscy pracownicy chcą iść szybko do domu a my zawodnicy, publiczność byśmy chętnie tu zostali na noc… ciężko się rozstawać… to jak kończący się nagle film z happy endem niby, ale jednak jakiś niedosyt zostanie, chciałoby się zobaczyć co Oni zrobią dalej z tym swoim szczęściem. A tu tylko:

- kochani, wychodzimy, wychodzimy…

O Boże! Gdzie Robert? Nie ma go nigdzie? Nie zrobiłam z nim fotki ! Jak To, to przecież niemożliwe, żebym przyjechał z TV bez fotki z Robertem! Ja tego nie przeżyję… teraz już jestem pewna … przyjadę tu chociaż po tę fotkę!!!

Miała okazję zagadać chociaż jeszcze przez chwilę z Panem Markiem Bikiem, już byłym reżyserem programu. Zapytałam bezpośrednio dlaczego już nie jest tu naszym najlepszym reżyserem. –powiedział mi chyba szczerze… ale nie napiszę co, ale ja wiem dlaczego już nie jest już reżyserem... W każdym razie później powiedział, że cieszy się, że zastąpiła go nowa Pani bo jest świetna i wie, że zrobi to dobrze a może nawet lepiej niż On, a on ma chociaż okazję jeszcze jej pomagać. Nam zawodnikom też jakoś trudno przyjąć do wiadomość, że jednak to nie Pan Marek reżyseruje Nasz teleturniej, ale skoro On mówi, że ma godną zastępczynie to ja mu wierzę i najważniejsze, że to nie rozgrywki polityczne mają na to wpływ. Tylko to się dla mnie liczy! Uwielbiam Pana Marka i może nowa Panią reżyser też będę miała okazję polubić. To Pan Marek, po moich odcinkach przychodził do mnie i klepał mnie po plecach – mówiąc:

- ucz się, ucz bo możesz więcej!
Tak zawsze bardzo chciał pokazać to „Więcej”- ale jednak nie zawsze mi wychodziło!

(Pan Marek to osoba publiczna, więc wstawiam z nim zdjęcie bo mam do nich prawo - z cała resztą moich kolegów nie wstawiam pojedynczych fotek, bo musiałabym spytać każdego o zgodę a to dużo czasu - więc foty są tylko takie w których jest więcej niż 3 osoby, bo takie zdjęcia uznaje się za grupowe i każdy może je upublicznić, no i te które pochodzą z ekranu TV - też są publiczne)

Generalnie wspaniali ludzie tam pracują. Szkoda, że dziś nie mam okazji też zobaczyć się z Panią Lidią… może następnym razem się uda!
Zagaduję jeszcze do Naszego najstarszego melodowicza - Ireneusza K., który stoi pod ścianą przy wyjściu, taki trochę blady i widać, że bardzo zmęczony. Przyjechał tu choć jest podobno bardzo chory. Bez wątpienia jest ekspertem melodyjnym. Zbiera i segreguję, oblicza wszelkie potrzebne statystyki związane z melodią. Potrafi powiedzieć - ile kto grał odcinków? Ile wygrali w melodii samochodów, ile ogólnie pieniędzy itp... wszelkie dane zawsze opierają się na Irkowej wiedzy. Podchodzę i mówię do niego - i jak? ... i robi mi się trochę słabo... bo widzę w jego oczach to czego widzieć nie chcę...ale zdarzyło mi się to już po raz trzeci w życiu i dokładnie wiem co to jest, chociaż zawsz się oszukaję, że pewnie mi się wydaję- ale Irek nie pozostawia złudzeń...
- wiesz trochę ciężko, i to chyba mój ostatni raz!
- Co ty gadasz chłopie! Wszyscy jesteśmy zmęczeni, bo długo to było...
Uściskuję go mocno! Ale nie mam odwagi wyjąc telefonu i zrobić sobie z nim foty.
Mam z nim zdjęcię z września 2016 r. ze zlotu w Popowie - wtedy go poznałam. (Trzeci od lewej w pierwszym rzędzie od góry)
Wtedy to on zaszczepił mi w głowie myśl, że powinnam wrócić i zagrać... w życiu nie przypuszczałam, że za chwilę go zabraknie wśród Nas.
Irek zmarł, przed emisją odcinka Jubileuszowego - ale był z nami w tym fantastycznym dniu! Jego ulubionym zespołem byli The Beatles i jemu dedykuję tę piosenkę, bo wiem, że tam jest i patrzy...
Yesterday
Wczoraj...
Wszystkie moje zmartwienia wydawały się być takie odległe.
Teraz wydaje się, że rozgościły się tu na dobre.
Och, wierzę we wczorajszy dzień.

Nagle...
Nie jestem nawet w połowie tym, kim byłem kiedyś.
Cień zawisł nade mną.
Och, wczorajszy dzień przyszedł nagle.

Dlaczego musiała odejść?
Nie wiem, nie chciała powiedzieć.
Powiedziałem coś nie tak?
Teraz tęsknię za wczorajszym dniem.

Wczoraj...
Miłość była taką prostą grą.
Teraz potrzebuję miejsca, by się skryć.
Och, wierzę we wczorajszy dzień.

Dlaczego musiała odejść?
Nie wiem, nie chciała powiedzieć.
Powiedziałem coś nie tak?
Teraz tęsknie za wczorajszym dniem.

Wczoraj...
Miłość była taką prostą grą.
Teraz potrzebuję miejsca, by się skryć.
Och, wierzę we wczorajszy dzień.
Cieszę się, że na wiosnę zagrał właśnie w odcinku specjalny poświęconym jego ulubionemu zespołowi! Był fantastycznym facetem i chociaż nie znałam go tak bardzo dobrze, to jego stratę przeżyłam jak stratę kogoś bardzo bliskiego. Tu poczułam, że faktycznie chyba jesteśmy w tej melodii taka prawdziwą rodziną. Kłócimy się, bawimy się razem i płaczemy też razem.
Tu Irek jako prowadzący Jaka To Melodia:

Wychodzimy przed tv, ostanie rozmowy, pożegnania. Jedni spieszą się do domów, bo przyjechali tu setki kilometrów a rano w sobotę idą do pracy, inni zapraszają się nawzajem do restauracji na pogaduchy… też dostałam zaproszenie od Piotrka G. i pewnie bym je przyjęła, bo fajnie byłoby pogadać z całą Elitą melodyjną jeszcze w restauracji, ale już mąż był po mnie w drodze i nie chciałam go zostawiać na dłużej samego…
Najgorsze, że nadal mam na sobie te wyższe buty a nogi już mnie bolą… mąż na całe szczęście przyniósł mi trampki i cała szczęśliwa wracam do hotelu, tym razem jeszcze krótszą drogą – przez tory.

Buzia mi się całą drogę nie zamyka, opowiadam jak było…
Na drugi dzień zwiedzamy sobie Warszawę, bo jakoś nigdy nie ma ku temu okazji. Łazienki Warszawskie są przecudne a pomnik Chopina zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że aż powierza brakowało… znałam go tylko ze zdjęć, a najbardziej utkwiło mi w pamięci takie zdjęci z jakieś książki do muzyki z podstawówki, i zawsze marzyłam go zobaczyć.



Zrobiliśmy na pieszo z 10 km i nogi nawet już w trampkach odczuwały ból od odcisków a do tego mój telefon nie wytrzymał ilości zrobionych zdjęć i się rozładował prawie. Bez możliwości robienia zdjęć nie widział sensu zwiedzani.

- wiesz co, jedźmy lepiej w odwiedziny do Twojej siostry w Przasnyszu a starówkę i Zamek Królewski, zwiedzimy innym razem. Zostawmy sobie to na następny raz jak przyjadę na nagranie swoich odcinków. (powiedziała "odcinków" bo trzeba zawsze myśleć o najlepszej wersji wydarzeń, a jednocześnie wiedzieć, że może być inaczej)
Już teraz wiem, że przyjadę, bo nie można odmawiać jak tylu ludzi Cię zaprasza!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz