poniedziałek, 24 września 2012

"Windą do nieba" Dwa Plus Jeden

Po nieudanych  eliminacjach 2001r. w Poznaniu i drobnym sukcesie w programie "Dozwolone od lat 40" jeszcze w kilku innych konkursach udawało mi się wygrać drobne muzyczne upominki. O melodii jednak nigdy nie zapomniałam chociaż jakoś przestałam już wierzyć, że kiedykolwiek tam wystąpię. (To co w nawiasie dopisałam gdy skończyłam już pisać post bo wcześniej nawet nie zorientowałam się, ze dziś jest właśnie 24, dziwne jest to że to właśnie dziś miałam ochotę coś napisać! Dziś mija miesiąc od śmierci babci Broni http://mojajakatomelodia.blogspot.com/2012/09/atwopalni-maryla-rodowicz.html która odeszła od nas w 10-tą rocznice naszego ślubu, chociaż cały dzień mieliśmy informacje od lekarza, że stan się poprawia co pozwoliło nam na rocznicowy wypad w Bory Tucholskie nad jezioro do miejscowości Wdzydze Kiszewskie i pozwiedzanie pięknych okolic nad trzema jeziorami Gołuń, Wdzydze i Jelenie i popstrykania ślicznych zdjęć z wieży widokowej a na polu biwakowym  mieliśmy spędzić noc pod namiotem i  okazało się że.... zapomnieliśmy namiotu... prawie nie możliwe ale jednak, a żaden domek które oglądaliśmy nie spełniał naszych wymagań i w drodze powrotnej do Gdańska o godzinie 20 : 10 - właśnie jest ta godzina na moim komputerze i to jest przypadek czy... - dostaliśmy tą przykrą wiadomość. Jeszcze tydzień temu w niedziel grillowaliśmy z babcia i miałam takie fajne zdjęcia, które zginęły bezpowrotnie jak również te z wypadu rocznicowego bo zaraz po pogrzebie zgubiłam aparat - to chyba nie mógł być przypadek. Żal i złość jeszcze bardziej podsyciła strata tych ostatnich zdjęć z babcią!!! Cóż zostaje nam pamięć!!! )
 "Koń do taktu zamiata ogonem
"Mendellsohnem" stukają kopyta"
Moje odwieczne marzenie o ślubie i wielkim wiejskim weselu w końcu się ziściło! Pojechałam "Windą do nieba" 24. 08. 2002r., kiedy to postanowiliśmy z Pawłem zawrzeć związek małżeński, bo w końcu od roku mieszkaliśmy w Gdańsku i mieliśmy pracę o którą tak długo walczyliśmy w naszym regionie.
O naszej walce z bezrobociem mogła bym długo pisać, ale że raz już to zrobiłam w pamiętniku bezrobotnych-  nie che się powtarzać, bo zajęło by to kilkanaście postów. Linki do książki można znaleźć w poście: http://mojajakatomelodia.blogspot.com/2012/08/tak-moje-zycie-upywao-przy-dobrej-muzyce.html . Za uzbierane weselne pieniądze pierwszą rzeczą jaką wiedziałam, że kupie sobie na pewno było video!!! Ach jaki teraz miałam raj!!! W końcu mogłam nagrywać na video i odtwarzać sobie odcinki melodii, do tego pilot był imitacją guzika do zatrzymywania muzyki i odgadywania tytułów. Znowu zaczęłam intensywniej przygotowywać się do eliminacji. Jednak jakoś ciągle brakowało mi ... no właśnie... już nie pieniędzy na podróż na eliminacje... ale brakowało mi odwagi i wymyślałam przeróżne powody aby jednak nie jechać na te eliminacje. Najlepsza wymówka to taka, że czekam, aż zrobią eliminacje w Gdańsku, a nie ciągle w Warszawie , Krakowie, Poznaniu... niestety w Gdańsku eliminacji ciągle nie było... Przestałam o tym myśleć. Przez 3 lata zmienialiśmy stancje w różnych miejscach w trójmieście - mieszkaliśmy w różnych dzielnicach Gdyni i Sopotu. Ja zaczęłam od pracy jako opiekunka do małej Kingi ale po ślubie gdy stwierdziliśmy, że będziemy wkrótce chcieli mieć pewnie dzieci, muszę szukać pracy na etacie. Bardzo, żal było mi się rozstać z małą Kingą, ale dostałam prace na 3/4 etatu w "Biedronce" w czasach kiedy było tam bardzo ciężko i chociaż nieraz po wielu niezapłaconych nadgodzinach szłam do pracy ze łzami w oczach zmęczona i przepracowana - nigdy nie narzekałam - bo praca była dla mnie najważniejsza! Przyszedł trudny czas dla stoczni w Gdyni w której pracował mój mąż - przestali płacić wypłaty i nikogo nie obchodziło jak utrzymasz rodzinę w mieście gdzie nikt nie poczeka na zapłatę za mieszkanie. Ja zmieniłam pracę na inną sieć tym razem był to "Lewiatan" gdzie była dużo lepsza atmosfera a  pracownik był bardziej szanowany. Nie było łatwo przeżyć z jednej wypłaty i małych, nieregularnych zaliczek ze stoczni. Mąż też chętnie zmienił by prace ale stocznia skutecznie utrudniała zwolnienie się z pracy - chociaż nie wypłacała pensji.  Ciągle nie mogliśmy pogodzić się z tym, że musimy mieszkać w mieście, chociaż pochodzimy ze wsi i ciągle za tą Naszą wsią niestety tęsknimy - bo czujemy, że tam jest nasze miejsce tyle, że tam nie ma pracy i jak to mówią przyszłości! Stwierdziliśmy jednak, że skoro tak bardzo tęsknimy a w mieście wcale nie jest tak różowo to jednak podejmiemy próbę powrotu. Paweł zwolniła się ze stoczni bez wypowiedzenia co skutkowało dyscyplinarką - ale 3 miesięczne wypowiedzenie nie wchodziło tu w rachubę, bo zwyczajnie nie mieli byśmy za co żyć i tak już były dni w których aby mieć na chleb musieliśmy rozpakować woreczek drobnych grosików które zebraliśmy pod kościołem w dniu ślubu, rzucanych prze gości razem z ryżem na szczęście.
Po latach dowiedzieliśmy się, że w sumie mogliśmy iść do sądu pracy i wygrać jeszcze odszkodowanie od stoczni za utrudnianie zwolnienia się z pracy i niewypłacanie pensji na czas - ale kto o tym wiedział wtedy??? Chociaż z jednej strony był żal, że znowu się nie udało to jednak perspektywa kolejnego powrotu w rodzinne strony była tak kusząca, że o niczym innym nie myślałam. W rodzinnym domu mieliśmy dość miejsca aby się urządzić z powrotem. mieliśmy jeden pokoik i kuchnie. Była wiosna 2005r. Paweł  w miarę szybko znalazł prace jako spawacz w Iławie. Chociaż nie płacili zbyt wiele a dojazdy do Iławy kosztowały trochę bo to było 30 km, to jednak wypłacane tygodniówki starczały na wszystko. Odetchnęliśmy po długich miesiącach borykania się z brakiem kasy w trójmieście. Ja oczywiście znowu szukałam pracy - ale praca dla kobiety w naszej gminie nadal była szczytem marzeń. Szybko darowałam sobie jeżdżenie i wydawanie pieniędzy na dojazdy w poszukiwaniu pracy - znałam to z przed lat z autopsji i wiedziałam, że to jest bez sensu. Skupiłam się na zbieraniu ziółek - i sprzedaży ich - zwłaszcza zbiór lipy był dochodowy. Tyle, że czułam jakbym cofnęła się w czasie a jednocześnie w rozwoju i wróciła do czasów mojego bezrobocia z przed lat. Matko!!! I tak ma wyglądać nasze życie na wsi! Fajnie!!?? - jest ogródek i dużo świeżego powietrza, jest rodzina i jest miło bo Pawła tygodniówki wystarczają na chleb i dobre zakupy. Tylko co ze mną. Przecież znowu zaczynam odczuwać to co kiedyś "bezsens" życia.
I znowu z ratunkiem przyszła do mnie melodia... No tak może jednak czas pomyśleć o niej poważniej. Tylko co ja im tam opowiem gdy pojadę na kolejne eliminacje - przecież wiem już, że trzeba być "ciekawym" człowiekiem aby chcieli Cię pokazać w TV i nie ważne co umiesz, chociaż wiedza jest atutem ale nie jest najważniejsza. Studiów żadnych nadal nie mam, nie mam ciekawej pracy a jedyne moje podróże to te za szukaniem pracy... Nie mam nawet prawa jazy, które tu na wsi przydało by się bo aby dojechać do jakiejkolwiek pracy to na autobusy nie ma co liczyć. Tyle, że ja boje się jeździć samochodem - tak mi się przynajmniej wydaje. Jako pasażer - nie ma problemu! W końcu wile lat przejeździłam atostopem do szkół w Olsztynie i Kwidzynie. Kierowanie samochodem było dla mnie czarną magią - niemożliwą do zrozumienia i do opanowania! Przepisy to właściwie znam - uczyła się gdy przed laty Paweł zdawał na prawko i pomagałam mu to zrozumieć i się nauczyć, ale sama jazda... nie, nie dam rady!!! Jak nie dam rady?! To jak ja chcę dać radę dostać się do Jakiej To Melodii, kiedy ja tak prostej rzeczy nie potrafię zrobić jak prawo jazdy!!! Myślę sobie "-nie rób z siebie ciamajdy!!! - takich ludzi w TV nie potrzebują - musisz pokazać, że coś potrafisz osiągnąć a wtedy może i tam się uda!" Po konsultacji z mężem, czy stać nas na to abym zrobiła prawko - zapisałam się na kurs przy okazji namawiając ciocie, która od lat bała się też zrobić prawka a bardzo by jej sie przydało bo pracowała w Prabutach 10 km od Lubnowy i codziennie do pracy musiał ją wozić mąż. Jedna drugą podtrzymywała na duchu. To była jazda bez trzymanki - takich "mało kumatych" kursantek pan instruktor to chyba nie maiła od lat! Strach paraliżował wszystkie nasze ruchy i gdyby nie praca i cierpliwość mojego męża, który poświęcał nam godziny nauki po lesie i na placu manewrowym to chyba w życiu byśmy się nie nauczyły jeździć. Nasz instruktor składał właśnie papiery do Wyższej Szkoły im. Pawła Włodkowica w  Płocku Filia w Iławie - bo chciał zostać egzaminatorem a bez wyższego wykształcenia nie było takich możliwości. Pomyślałam, że też taki już właściwie, "starszy człowiek" nie boi się studiować, ja tam chyba po latach przerwy od średniej szkoły nie dała bym rady w życiu, chociaż jak zrobię to prawko.... nie to za proste bo już jestem prawie na mecie- może jak dostanę się do melodii to pomyśle o studiach.

(Wedle życzenia kasuje to co wydaje się komuś niebezpieczne - chociaż moim skromnym zdaniem takiego bloga nie przeczyta i raczej nie zainteresuje się nikt "zagrażający" - ale może faktycznie lepiej dmuchać na zimne -jeśli napędziłam stracha to przepraszam za zbytnią szczerość - nie umiem pisać inaczej niż jest naprawdę ale z drugiej strony gdybym miała komuś zaszkodzić nie tylko sobie a komuś innemu to wole skasować pewne zdania...więc ciach i nie ma! Pozdrawiam)

Ja gdy odebrałam prawko od razu wybrałam się z Iławy do Olsztyna aby udowodnić sobie, że zasłużyłam na to prawko. Mam prawko od 6 lat i nie miałam żadnej stłuczki i żadnej kolizji - pomijając wąską bramę u kolegi Pawła i tegoroczne wycofywanie na własnym podwórku i stuknięcie w drzwi nowego samochodu kuzynki - ale to już chyba rutyna mnie zgubiła - jak mówi mój tata! Od początku jeździłam dużo - chociaż walczyłam ze sobą bo to nie było moje ulubione zajęcie - wiedziałam, że tylko doświadczenie i praktyka da mi przyjemność w jeżdżeniu! W końcu to mam - teraz mogę jechać na koniec świata!  Gdy jeden cel został osiągnięty swoje kroki pokierowałam do Urzędu Pracy w Suszu, by nie tracić czasu zapisałam się na "kurs księgowości komputerowej". Komputer był dla mnie czarną magią podobnie jak jazda samochodem ale we współczesnych czasach nie ma możliwości istnienia dla kogoś kto chce coś osiągnąć, bez umiejętności obsługi komputera. Mi chodziło raczej o kurs obsługi tylko komputera, ale że w urzędzie mieli z komputerem tylko księgowość, stwierdziła, że biorę co dają! Chociaż jak się potem okazało wcale tak chętnie nie chcieli dać bo trzeba było być do tego kursu po szkole ekonomicznej a ja miała tylko ogólniak i umieć podstawy obsługi komputera a u mnie było to "zero" to i tak wywalczyłam sobie swoją "nieustępliwością" miejsce na kursie i byłam bardzo z tego dumna chociażby dlatego iż wartość kursu była dość wysoka (gdyby ktoś chciał go robić prywatnie to kosztował około 3 tyś) więc wiedziałam, że na pewno wiedza zdobyta na nim przyda mi się w przyszłości. Jednak kurs miał się zacząć dopiero w czerwcu 2006 roku. Ojej co tu teraz robić przez te właściwie pół roku. No cóż może powalczymy o melodie!!! Nagrane kasety poszły w ruch! Założyłam kolejny zeszycik z wykonawcami i tytułami piosenek, skrupulatnie od nowa je spisując. Ten sposób wydawał mi się najwłaściwszy - czym więcej wertuje zeszyt i pisze - tym więcej zapamiętuję a to jest niezbędne do trzeciej rundy, chociaż nadal wolę zapamiętywać po dźwięku - jest to dal mnie o wiele łatwiejsze. Codziennie oglądam program i czekam z niecierpliwością na informacje o eliminacjach, które mogą być tym razem obojętnie w jakim mieście, bo ja i tak wiem że na nie pojadę... chociaż koniec stycznia 2006 eliminacje w Zakopanem przerosły moje zapały ale co tam! Wiosna już niedługo a eliminacje są średnio co 3 miesiące to na pewno coś się trafi i mam pewność, że nie będzie dalej niż do Zakopanego. Początek kwietnia 2006 - eliminacje w Warszawie ! Jadę - będzie co ma być!!!

Ostatnia piosenkę w konkursie http://mojajakatomelodia.blogspot.com/2012/08/moja-muzyka-to-ja-zdzisawa-sosnicka.html "Dozwolone od lat 40-tu" wybrana do "Mojego programu na małym ekranie" była właśnie piosenka Dwa Plus Jeden "Winda do nieba" i chociaż tekst nie do końca mówi o szczęśliwej miłości to jednak piosenka zawsze kojarzyła mi się z wymarzonym wiejskim weselem z końmi i bryczką! ( prawie na końcu filmiku):

"Windą do nieba"-  Dwa Plus Jeden


Mój piękny panie raz zobaczony w "Technicolorze"
Piszę do pana ostatni list
Już mi lusterko z tym pana zdjęciem też nie pomoże
Pora mi dzisiaj do ślubu iść
Mój piękny panie ja go nie kocham, taka jest prawda
Pan główną rolę gra w każdym śnie
Ale dziewczyna przez świat nie może iść całkiem sama
Życie jest życiem pan przecież wie

Już mi niosą suknię z welonem

Już Cyganie czekają z muzyką
Koń do taktu zamiata ogonem
"Mendellsohnem" stukają kopyta

Jeszcze ryżem sypną na szczęście

Gości tłum coś fałszywie odśpiewa
Złoty krążek mi wcisną na rękę
i powiozą mnie windą do nieba [x3]

Mój piękny panie z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć

Więc nie mógł mi się pan przyśnić dziś
I tak odchodzę bez pożegnania jakby znienacka
Ktoś między nami zatrzasnął drzwi

Już mi niosą suknię z welonem...

2 komentarze:

  1. my za kilka dni 11 lat :) moja ulubiona piosenka to "łoże w kolorze czerwonym", chociaż "windą do nieba" zawsze mi się dobrze kojarzyła (wbrew treści)- a życie takie jest, teraz coraz częściej przyjdzie nam kogoś zegnać, taki jest nasz zegarmistrz światła, który wskazówką po kolei wymierza czas... byle ten miniony był szczęśliwy- czego Wam z całego serduszka życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Obie piosenki które wymieniłaś również uwielbiam a zwłaszcza "Zegarmistrz światła"! W życiu nie pomyślałam że Ty tyle lat jesteś już po ślubie!!! Gratuluje i tez wszystkiego dobrego!!!

    OdpowiedzUsuń