piątek, 27 lipca 2012

"Na plaży" - Majka Jeżowska

Upał, gorąco więc nie chce się siedzieć w domu i pisać bloga. Tym bardziej jeśli mieszka się 10 minut od plaży nad morzem, choć ja nigdy nie będę lubić tak morze jak jeziora! W końcu wychowałam się na mazurach, do tego na Gajówce w centrum lasu i w pobliżu dzikiej, ulubionej naszej plaży nad jeziorem Burgale zwanym potocznie "Bronowskim".

 Tam też, już odwiedziłam plażę z moją małą, kochaną chrześnicą, Elizką. Potem w kolejne dni zabrałam ją i druga chrześnice Pawła - Amelkę wraz z ich mamusiami na plażę na Stogach w Gdańsku.

"Na plaży" - Majka Jeżowska

 Na plaży - na plaży fajnie jest.
Na plaży - na plaży fajnie jest.
Na plaży - na plaży fajnie jest.
Na plaży - na plaży fajnie jest.

Na plaży jest wesoło

Bo można kopać dołek
I wszędzie dużo piasku
I pisku oraz wrzasku
A blisko brzegu fale
Zwijają się w spirale
I mają białe grzywki
Pod nimi płyną rybki


Ref.

Choć meduza parzy
To fajnie jest na plaży,
Bo wszędzie dużo wody
A jeszcze więcej jodu
Tacy co się boją
Na brzegu grzecznie stoją
A inni lody jedzą
I w koszach tylko siedzą.


Na plaży - na plaży fajnie jest

Na plaży - na plaży fajnie jest

Na piasku siedzą szkraby

Po dnie pełzają kraby
Rekiny i węgorze
Pływają także w morzu
Mama się opala
O brzegi biją fale
A tata w kąpielówkach
Rozwiązać chce krzyżówkę.


Ref.

Choć meduza parzy
To fajnie jest na plaży
Bo wszędzie dużo wody
A jeszcze więcej jodu
T co się boją
Na brzegu grzecznie stoją
A inni lody jedzą
I w koszach tylko siedzą

Na plaży - na plaży fajnie jest.

Na plaży - na plaży fajnie jest
Na plaży - na plaży fajnie jest.
Na plaży - na plaży fajnie jest.

Najlepsze jest huśtanie

Skakanie w morskiej pianie
Bo fale robią wielki huk
I chcą cię zwalić z nóg
A jeszcze inni wolą
Przechadzać się po molo,
bo na wakacje każdy wie
Nad morze jedzie się.

Choć meduza parzy

To fajnie jest na plaży,
bo wszędzie dużo wody
A jeszcze więcej jodu.
Tacy co się boją
Na brzegu grzecznie stoją,
A inni lody jedzą
I w koszach tylko siedzą 

 Do jeziora też mamy niedaleko - w końcu to Kaszuby i jak spakujemy obiad w koszyczek melodyjny w który kiedyś był dodatkiem do kuferka, to w ciągu pół godziny jesteśmy nad jeziorkiem w Otominie i jemy obiad na świeżym powietrzu. 
Do tego telefon i słuchawki i radio nastawione na "Złote Przeboje" gdzie pokazują wszystkie tytuły i wykonawców utworu, więc czas jest wykorzystany na maksa ale żeby nie było za lekko to przed nosem książka "Kwadrat przypływu pieniędzy" Roberta Kiyosaki- i już człowiek czuje się jak by był biznesmenem na Karaibach!
Jak popsuje się pogoda to zacznę pisać o czymś konkretniejszym, a teraz nie mam weny... jutro jadę na kaszubskie jeziora - jest ich tyle że nie wiem co wybiorę?! Ale coś mi się jeszcze przypomniało. 
W minioną niedzielę gdy wracaliśmy z domu rodziców czyli z Lubnowych do Gdańska zachciało się nam zajechać nad morze ale do Stegny. To chyba jedyne miejsce nad morzem które lubię - właściwie zatoka - spokojna i cicha. Nie mam fajnych zdjęć bo aparat (już chyba 4ty z kolei nam wysiadł i jest w reklamacji) i zrobiłam tylko te dwa telefonem, który jak na złość potem się rozładował... 
Stegna to miejsce w którym spędziłam, daaaawno temu, kilka dłuuuugich miesięcy w pracy sezonowej, w barze "Bosmańskim". Nawet nie pamiętam który to był rok...pewnie mój braciszek Artur by pamiętał, bo on pamięta wszystkie daty świata i nie wiem jak to robi - potrafi powiedzieć np co robiliśmy 27 marca roku 1990 czy cokolwiek innego, ale to tak na marginesie - ukryty geniusz po prostu. Bar jest usytuowany nad samym morzem. 
U góry za głową Pawła widać taras widokowy tego baru. Wtedy gdy tam pracowałam wraz moimi koleżankami, ten taras jeszcze nie istniał a dokładnie w tym miejscu stała nasza przyczepka kempingowa w której spałyśmy po ciężkiej 16-to godzinnej pracy. I chociaż byłyśmy zorane na maksa i była to 1 w nocy a na 7:00 trzeba było wstać, albo nawet potem ja wstawałam na 6:00 żeby ugotować 5 rodzai dużych kociołków zup, to zawsze jeszcze miałyśmy siłę na śmiech, wygłupy i obżarstwo - o to ostanie to najbardziej, bo w ciągu dnia nie było czasu na jedzenie, bo jak ustawiła się kolejka do baru o godzinie 10 to tak stała do 12 w nocy non stop, bo to były czasy gdy w Stegnie istniały bodaj tylko 2 bary do tego tylko w naszym podawano tanio, dużo, smacznie i świeżo. Schabowe np były tak duże jak talerz obiadowy i zawsze ze świeżego mięsa, hamburgery ogromne z pyszną świeżą surówką a ryby to już była magia... w końcu bar jest zaraz przy łodziach rybackich i codziennie rano dostawaliśmy świeżutkie rybki. Schabowe tłukłyśmy godzinami na zmianę bo ręką odpadała, jedna osoba musiała robić prawie non stop surówki bo ciągle ich brakowało a ile fląder się własnoręcznie "zamordowało" to już nie wspomnę - ale były pyszne - nigdzie więcej nie jadłam tak pysznej flądry. O nasza Ola (pani psycholog z Jaka To Melodia) mogła by tu się wybrać na świeżą fląderkę - bo wiem, że to, podobnie jak moja - jej ulubiona rybka! Ci którzy twierdza, że flądry są niedobre to nie jedli takiej dobrej w Stegnie!!! Kontynuując: po pracy miałyśmy też chęć na kąpiel i spacery nadmorskie a szef (świętej pamięci podobno) Pan Lucjan już dopilnowywał codziennie aby któraś z nas mogła zobaczyć piękny zachód słońca nad morzem ze skarpy przy naszej budce i zawsze marzył ze kiedyś tu będzie taras, i jak widać marzenie spełnił. Nie mam ani jednego zdjęcia z tamtego okresu - chociaż dziewczyny robiły ich bardzo dużo - ale nigdy nie dowołałam się o odbitki. Szkoda, bo chociaż ja zostałam trochę pokrzywdzona na koniec - zostałam tam najdłużej bo chyba do końca września albo jeszcze dłużej,  już nie pamiętam a wiadomo to już nie sezon to zarobki nieco mi obcięli i zarobiłam w rezultacie prawie to samo co te które wyjechały na koniec wakacji, a ja wstawałam od sierpnia codziennie o godzinę lub dwie szybciej niż pozostałe aby odciążyć szefową od gotowania zup - to i tak mam sentyment do tego miejsca, bo właściwie to po tych miesiącach pracy, powrocie do dom i "małym" załamaniu nerwowym - zaczęła się moja przygoda z "Jaką to Melodią"- ale o tym to już w następnym odcinku. 
Bar Bosmański nadal polecam - chociaż rybki nie zjadłam, bo nie miałam chęci ale pizze mieli pyszną!!! W czasach gdy pracowałam to pizza była tylko mrożona i to było nasze ulubione danie. Nasze, to znaczy pracownic baru i na noc zjadało się taką pizze do tego ze 3 lody iiii no właśnie - przytyłyśmy tam po 10 kilo każda i ja nigdy już nie schudłam a raczej wciąż tyje - taka natura, chociaż nieraz mam jej dość ale brakuje mi sił by coś z tym zrobić! W barze obok nigdy byśmy tak nie przytyły - bo w większości barach właściciele to byli ludzie wyliczeni i jedzenie dla pracownika to było tylko i wyłącznie chleb z pasztetem i resztki (o czym przekonywały się dziewczyny pracujące w barze obok i uciekające do pracy u nas)... a my mogłyśmy jeść wszystko kiedy tylko mamy czas i do woli... a że czas był tylko rano i wieczorem to już inna sprawa. Pozdrawiam Kasię, Iwonę, Dankę iiii no jeszcze kilka tam było ale imion nie pamiętam ale te trzy były z moich stron i zjechałyśmy tam praktycznie razem. Z Kasią szukałyśmy pracy razem, jadąc do Stegny autostopem, potem ściągnęłyśmy Iwonę a potem Dankę - chociaż Danka szybko wymiękała - bo trzeba przyznać- to nie była praca dla cieniasów! He, he! Teraz bar prowadzi podobno sama szefowa pani Ula z synem... niestety nie maiłam okazji od tamtej pory ich spotkać...Ale Pozdrawiam, bo kto wie może tu zaglądają... Ale który to był rok??? Może ktoś pamięta? Może bratowa Patrycja zapyta Artura i wpisze datę w komentarzach?! Ja do dat i historii nigdy nie maiłam głowy. To są moje "ulubione" zagadki w trzeciej rundzie "Piosenka z roku jakiegoś tam z płyty jakieś tam...???" - masakra- tego to chyba żaden zawodnik nie lubi!!! 
Czas na sen bo na 6:30 do przedszkola - ostatni dzień i WAKACJE, chociaż już 2 tyg WAKACJI miała, ale teraz miesiąc... oby tylko namiot zamówiony wczoraj na allegro dotarł na czas, bo od lat jeździmy pod namiot taki kupiony w Biedronce za 30 zł chyba - ale trzyma się, w końcu zmobilizowali nas znajomi do kupna nowego - mam nadzieję że dotrze jutro ten nowy bo w czwórkę w tym małym to chyba nie za fajnie by było...
Ach i Stegna to miejsce naszych zaręczyn w tym pamiętnym roku którego nie pamiętam - to chyba rzadkość aby kobieta nie pamiętała daty swoich zaręczyn... chyba jestem inna, dla mnie liczy się to aby pamiętać "jak było?" a nie "kiedy było?" Po co liczyć lata - lepiej być wciąż młodym!!! A to zaraz będzie 10 lat po ślubie a zaręczyny były chyba z 2 lata przed, no to musiał być to rok 2000??? Chyba? Dobre...opowiadałam o tym też w ostatnim odcinku melodii bo Pan Robert zapytał w związku z tym ślubem Małgosi, i naśmialiśmy się bo Paweł nie dotarł ze mną do plaży tyko oświadczył mi się już w samochodzie kolegi w "maluchu" -a kolega też został potem mężem Kasi chociaż w tym wypadku historia nie kończy się już heppy endem... - lecz moje wspomnienia też wycieli z odcinka...Widocznie były nieciekawe?!

1 komentarz: